Początek.
Początek.Może to będzie faktycznie początek?
Dość długo myślałem, nad założeniem swego rodzaju dziennika, pamiętnika, gdzie zapisywać mógłbym swoje myśli i wylewać emocje, które kłębią się w mojej głowie.Za delikatną namową przyjaciółki Aliny.., jednak to robię. Może to pomoże mi trochę oczyścić i uspokoić umysł. Jestem bardzo sceptyczny co do tego, ale warto próbować, jeśli nic innego nie ma.
Trudno jest siedzieć w samotności, spokoju (względnym jak się okazuje) i mieć szczęśliwe życie. Samotność wyzwala we mnie natłok myśli na różnorakie tematy. Ostatnio jednak jest kilka konkretnych. Mam dopiero 22 lata, a czuję się, jakbym miał ich z 70 przynajmniej. Nie mam ochoty na nic przez to, jak wygląda ponownie moje życie. Frustracja, po przeprowadzce ze Słupsk do Gdańska, odbija się od początku szerokim echem. Gdy po dwóch dniach znalazłem pracę, to myślałem, że złapałem Boga za nogi. Nie wiedziałem co się stanie oczywiście. Nie tylko z pracą. Miłość i praca są dla mnie bardzo ważne. Może nawet i najważniejsze. Miłość potrafi mnie podnieść na duchu, zmotywować. Nie potrzebuję do tego skakania koło mnie, a zwykłej obecności. Dosłownie obecności. Siedzenie, gapienie się na siebie, rozmowa o niczym, oglądanie filmu z ukochaną leżą obok siebie. Z tego czerpie garściami swoją siłę do życia. Pójście na studia miłości mojego życia i moja wyprowadzka do tego samego miasta miała być idealnym rozwiązaniem. Ona miała się uczyć, być mądra za nas dwoje, otwierać się i dorastać. Ja miałem się rozwijać zawodowo. Znaleźć w ogóle pracę w zawodzie. Nic z tego nie wyszło. Śmieje się pisząc to. Nie wiem czemu w sumie. Jak proste jest przecież zobaczenie się w jednym mieście. Mieszkajac dwie/trzy dzielnice dalej. Jeden tramwaj, i 30 minut drogi nim, dzielącej nas od siebie. Od początku było źle. Choć wtedy myślałem, że jest super. Mam dobrze płatną pracę, ale co prawda nie w zawodzie. Mam ukochaną nieopodal. Co może pójść nie tak? A no niestety wszystko. Po półtorej miesiąca musiałem się zwolnić, bo z pięknej i dobrze płatnej pracy wyszło totalne gówno i niewola. Praca po 9-12 godzin, brak kontroli nad firmą, brak jakiegokolwiek pomysłu na rozwój, a nastawienie tylko na napchanie kieszeni szefostwa pieniędzmi. Dziewczyna, którą widziałem 3 razy w ciągu półtorej miesiąca. Łącznie może z 4 godziny myślę. Komplikacje. Czas beztroski się skończył. Dostałem wtedy strzał w pysk, który odbił się echem w klatce piersiowej i zabrał możliwość głębokiego oddechu. "Dużo rzeczy zaczęło mi przeszkadzać. Nie jestem już tak ślepo zauroczona jak na początku. Nie wiem co myśleć. To za dużo." Jeden do jeden powtórką z rozrywki, gdy mieszkałem w Gdańsku przez rok na studiach, które rzuciłem, przez problem z samym sobą po zerwaniu i braku jakiegokolwiek wsparcia. Po tych słowach pomyślałem sobie, że to koniec. Może nie teraz, ale wszystko na to wskazuje. Zero rozbudowanej rozmowy przez praktycznie cały miesiąc. Nie chcę się ze mną spotkać. Unika mniej (przynajmniej moim zdaniem). Wszystko wskazuje na to, że to koniec. Długo to nie potrwa. Przed świętami dowiedzieć się takich rzeczy, gdy i tak życie daje Ci po ryju i oblewa ciepłym moczem. Nie fajnie. Najgorsze uczucie jakie może być, to niepewność. "Czy mnie wciąż kocha? Może to chwilowy kryzys, bo wkroczyła w dorosłość? Może się ułoży? Dlaczego nie zerwiesz z nią, albo ona z Tobą ? Może to było zauroczenie? Może po prostu znudziłeś się jej? Znalazła kogoś innego? Może kogoś lepszego? Czy to w ogóle moja wina? Czy da się to naprawić?" Ciężko jest żyć, nie wiedząc na czym się stoi i gdy zaprząta to głowę 24/7, dosłownie. Niszczy to od środka człowieka. Szczególnie człowieka, który kładzie duży nacisk na uczucia, emocje. Któremu tylko one pomagają w decyzji i ogólnym życiu. Święta, najpiękniejszy czas z rodziną oczywiście miałem z bańki. Zero radości, irytacja, niepokój na każdym kroku.
Czas spotkania. 21 grudzień, kilka dni przed świętami. Spotkanie,na którym dowiedziałem się, że nie porozmawiamy o tym co się dzieje, bo "stawia granice". Granica polegająca na tym, że jeśli będzie gotowa, to mi powie i mam to uszanować. Nie pozwoli wchodzić sobie na głowę pytaniami o to wszystko. Świetnie. Nie dość, że mam teraz na głowie szukanie pracy znowu, niepewność, strach i brak chęci do życia, to jeszcze to. Nic nie wyjaśniające spotkanie, które doprowadza mnie do obłędu. Nie mam pojęcia,jak można tak czynić. Nieświadomie? Może. Serce pęka w drobny mak. Czuję się niepotrzebny, niechciany, zabłąkany i swym obłędzie. Czekam jak na wyrok, a ten się oddala, albo przynosi więcej bólu. Pustka. Następne spotkanie, 25 grudnia, było dość okay. Biorąc pod uwagę okoliczności. Nie potrafiłem jednak rozmawiać jak gdyby nic się nie wydarzyło. Daliśmy sobie prezenty. Dostałem list, który dotyczył właśnie naszych spraw. Czy dostałem odpowiedzi na moje pytania? Nie. Nie jednoznaczne, albo nie na wszystkie pytania. Wiem, że mnie kocha i chce walczyć, bo "Miłość to wybór". Trochę mnie to podniosło na duchu. Aczkolwiek nie wiem co dalej. Spotkaliśmy się na imprezie 27 grudnia. Nie komentowałem listu jaki dostałem. Uznałem, że wezmę go do siebie. Wciąż byłem traktowany jak wpół duch (Jeśli można tak w ogóle powiedzieć ). Niby jestem, niby widzi, ale rozmowy zero, tylko zetknięcia i delikatne uśmiechy. Czy zostałem niewolnikiem swojej miłości? Myślałem, ze wspólna impreza sylwestrowa, przywitanie nowego roku razem, pocałunek o północy jak w filmach zmaże te wszystkie złe emocje. Nowy początek może. No nie. Wiedziałem i zaproszeniu od siebie i od przyjaciółek. Nagle okazało się, że było zaproszeń 6. Wybrała jednak nie przyjaciółki, czy chłopaka, a kolegę z którym była też na studniówce. Poznań wita. Zazdrość i niepokój. To poczułem, gdy się dowiedziałem. Chyba żyje za bardzo naiwnie. Za dużo filmów się naoglądałem. Myślałem, że się zapadnę pod ziemię. Dalej nie wiem na czym stoję, a przede mną impreza sylwestrowa "w samotności". Ja, 3 pary szczęśliwych i kochających się osób. Plus ja. Użalanie się mi wychodzi. Pisanie chaotycznie chyba też. Może to będzie jednak chaotyczny blog.